niedziela, 26 maja 2013

Rozdział I

Rażące światło lipcowego słońca wdarło się do zakurzonego pokoju, rozświetlając leżącą na sofie czerwonowłosą istotę. Jej śnieżnobiała skóra iskrzyła się w złotych promieniach, niczym tafla oceanu. Podniosła lekko nagą stopę, kładąc ją na oparciu. Otworzyła oczy, lecz szybko zamknęła je z powrotem, oślepiona. Po chwili znów spojrzała. Jej oczy były blade, mimo jasności panującej w pomieszczeniu. Delikatnie pogładziła włosy i przeciągła się w posłaniu. Zrzuciła stary koc leżący na poręczy sofy, a kurz wzniósł się w powietrze, tworząc gęstą zasłonę. Sięgnęła po niego i otuliła nagie ciało. Stawiała ostrożnie stopy na drewnianej podłodze, pełnej wystających drzazg. Zbliżyła się do okna. Na zewnątrz dzień już się zaczął. W oddali było widać miasto, pełne czarnych, żwawo poruszających się kropek. Słonecznikowe pola, delikatnie muskane przez wschodni wiatr, okalały okolicę. Zdumiona dziewczyna westchnęła z rozkoszy. Na podwórzu wysadzonym ceglanym brukiem ujrzała czarnowłosą postać. Wiatr bawił się jego białą koszulą, odsłaniając lekko owłosiony tors. Mężczyzna sięgał po wiadro, by zaczerpnąć wody ze studni. Z kieszeni jego spodni wystawała pomięta chusteczka, na której rogu można było dostrzec wyszyty złotą nitką inicjał 'A.S'. Czerwonowłosa zrzuciła z siebie stary koc, sięgnęła po pomięta letnią sukienkę leżącą na stole i pośpiesznie się przebrała. Bosa, wybiegła na korytarz, gdzie strome mahoniowe schody prowadziły do wyjścia. Przeskakiwała co drugi stopień, podtrzymując się poręczy. Popchnęła wielkie drzwi ozdobione złota klamką, a jej serce zabiło o stokroć szybciej. Mężczyzna spojrzał na kobietę stojącą na dziedzińcu. Natychmiast wypuścił z rąk wiadro, które spadło w głąb studni, echem odbijając się od kamiennych ścian. Jego szare oczy rozbłysły. Usta mimowolnie ułożyły się w namiętnym uśmiechu. Podbiegł do niej i wziął ją na ręce.
- Witam panią, pani Black – wyszeptał, po czym złożył na jej ustach czuły pocałunek.
Dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu, a jej włosami szarpnął powiew ciepłego wiatru. Wpatrzony w nią mężczyzna, niosąc ją na rękach, ruszył w stronę małego zagajnika na skraju dziedzińca. Ostrożnie usadowił się na ławce, kładąc żonę na kolanach. Jej palce wbiły się w ciemne włosy młodzieńca, a on położył swą głowę na jej piersi. Zastygnęli w bezruchu niczym marmurowy posąg kochanków. Nad ich głowami wiatr cicho muskał szeroko rozpostarte gałęzie brzozy.
- Kocham cię – powiedziała z miłością, podnosząc jego głowę za podbródek.
- Jesteś moim światem, Allison – odpowiedział, śmiejąc się łagodnie.
Piękna, miłosna scena zdawała się nie mieć końca. Czas zatrzymał się dla nich. Cały świat zatrzymał się dla nich. Po chwili chmury przykryły nieco słońce, rzucając cień na okolicę. Syriusz odsunął od siebie Allison, po czym wstał i udał się do studni, by zaczerpnąć wody.
Młoda kobieta westchnęła, mocno zaciągając się czystym, chłodnym powietrzem. Udała się do domu, by przygotować posiłek.
Kuchnie wypełniał słodki zapach syropu. Syriusz siedział przy stole, podpierając głowę ręką, z rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w krzątającą się przy kuchence Allison.
- Śniadanie gotowe! - zaśpiewała, po czym ułożyła dwa nakrycia na małym drewnianym stole i zapełniła talerze parującymi naleśnikami.
Zjedli w milczeniu, rozkoszując się smakiem. Po posiłku talerze wylądowały w zlewie, a kochankowie popędzili na piętro.
Syriusz wskoczył zwinnie na kanapę, gestem ręki zachęcając Allison, opartą o framugę drzwi.
- Myślisz, że możemy tutaj zostać? - zapytała, zbliżając się do niego.
- Myślę, że zostaniemy już tutaj na zawsze – odparł ciepło, po czym złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Ona zaśmiała się perliście i zamknęła oczy, pozwalając mu zatopić usta w swojej szyi.


                                                   ***
Obudził ich głośny hałas dochodzący z parteru. Allison zakryła się się kołdrą, a Syriusz pocałował ją w czoło i wyszedł z pokoju, rzucając na ramiona pomiętą koszulę. Otworzył drzwi frontowe, które aż zatrzęsły się od silnego szarpnięcia.
- Lupin! - zawołał uradowany, po czym zaprosił zmieszanego przyjaciela do środka.
Na szczycie schodów stała Allison, z przekrzywioną głową, ciepło się uśmiechając. Zbiegła lekko niczym piórko na dół i złapała Remusa pod ramię.
- Się masz, Lunatyk - powiedziała pełnym radości głosem, po czym ucałowała go w policzek.
Mężczyzna zarumienił się nieco, lecz po chwili opanował się i zajął miejsce za stołem.
- Nie mogłeś wytrzymać z tęsknoty, co Luniaczku? Nasz miesiąc miodowy ci się dłuży? - zarechotał Black, po czym szturchnął kolegę w ramię. Remus uśmiechnął się smutno.
- Chciałem wam tylko powiedzieć, że wyjeżdżam. I nie wiem, czy wrócę – odwrócił wzrok speszony.
- Jak to wyjeżdżasz? Gdzie niby? - zapiszczał Syriusz.
- Wiem, o co chodzi. Jeśli tak postanowiłeś, to nikt cię nie będzie zatrzymywał – odezwała się Allison, po czym uśmiechnęła się i pogładziła dłoń Remusa.
- O czym wy mówicie? Co to za tajemnice przede mną? Wytłumaczcie mi to! Stary, co ty przede mną ukrywasz? Wstydzisz się mnie? - wybuchnął Łapa, rozpaczliwie rzucając pytania w stronę zmęczonego przyjaciela. W sekundzie znalazł się przy nim, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- To miłość, przyjacielu. To ona każe mi wyjechać. - odparł beznamiętnie, spuszczając wzrok.
- Nie zadręczaj się. Nie była ciebie warta. - dodała Al, po czym podeszła do zdezorientowanego Syriusza i odsunęła go na bok.
Lupin wstał i szybkim krokiem udał się do wyjścia. Zatrzymał się jeszcze na chwilę w progu, by spojrzeć na przyjaciół.
- Żegnajcie – powiedział ze smutkiem, po czym wybiegł na zewnątrz.
Allison mocno przytuliła męża, który z szeroko otwartą buzią stał jak sparaliżowany. Usadowiła go na krześle i przykucnęła przy nim. Pogładziła lekko jego twarz, kierując jego wzrok na siebie.
- Spójrz na mnie - zaczęła łagodnie – Remus zadecydował, że zniknie, bo Amber wjechała. To nie jest koniec świata, jednak wiesz, jaki uczuciowy on jest. Nie masz się czym martwić, na pewno wróci, musi jedynie ochłonąć i zapomnieć. Musimy dać mu tyle czasu, ile będzie potrzebował, rozumiesz? Zaufaj mi.
Syriusz uspokoił się nieco i mocno przytulił Al do siebie.
- Dobrze – odparł tylko i pogładził jej włosy.

Dzień kończył się nieubłaganie, w oknach małego, dwupiętrowego ceglanego domku paliło się blade światło. Czarna postać przemknęła za szybą, wprawiając firanę w ruch. Dołączył do niej i drugi cień, podążający jej śladem. Zatrzymali się w jednym z okien. Wtuleni, pieszczotliwie gładząc swe ciała zatopili się w pocałunku. Słychać było cichy śmiech, figlarnie zaczepiający. Ich dłonie złączyły się a ciała wprawiły w ruch. Porwani tańcem, tułali się po pomieszczeniu. Syriusz chwycił ją mocniej i podniósł w górę. Allison zapiszczała z radości. To był ich miodowy miesiąc. Miesiąc namiętności i spokoju. Wydawało się, że nic nie zakłóci ich radości. Każdy kolejny dzień był jeszcze bardziej zniewalający, wskazówki zegara stawały w miejscu, by przedłużyć tę chwilę. Jednak czas mijał szybko. Minęły tygodnie, aż nadszedł ostatni dzień ich odpoczynku.
Ranek wydawał się być bledszy niż zwykle. Ciemne chmury zasłoniły słońce, nie pozwalając jego promieniom przedostać się do świata ludzi. Allison od kilku godzin krzątała się po kuchni, sprzątając, a w tym samym czasie Syriusz pakował ich rzeczy do kufrów. Nie minęło południe, gdy stanęli razem na dziedzińcu, trzymając się za ręce. Zapakowali bagaże do ustawionego na środku podwórza samochodu, za kierownicą którego siedział stary brodaty mężczyzna, ze złością wpatrujący się szybę. Syriusz poklepał po drzwiach, sygnalizując gotowość do odjazdu. Stary royce odjechał z piskiem opon, a para udała się do szopy za domem. Łapa otworzył kopniakiem drewniane drzwi i wszedł do środka. Po chwili oczom Allison ukazał się czarny, potężny motor.
- Wsiadaj, mała! - zarechotał, po czym rzucił Allison mały kask.
Dziewczyna założyła go pośpiesznie i zajęła miejsce za plecami Syriusza. Chwyciła go mocno w pasie, kiedy maszyna zagrzmiała, pod naciskiem dłoni mężczyzny.
Wzbili się w powietrze, zostawiając za sobą tumany kurzu.