Rażące
światło lipcowego słońca wdarło się do zakurzonego pokoju,
rozświetlając leżącą na sofie czerwonowłosą istotę. Jej
śnieżnobiała skóra iskrzyła się w złotych promieniach, niczym
tafla oceanu. Podniosła lekko nagą stopę, kładąc ją na oparciu.
Otworzyła oczy, lecz szybko zamknęła je z powrotem, oślepiona. Po
chwili znów spojrzała. Jej oczy były blade, mimo jasności
panującej w pomieszczeniu. Delikatnie pogładziła włosy i
przeciągła się w posłaniu. Zrzuciła stary koc leżący na
poręczy sofy, a kurz wzniósł się w powietrze, tworząc gęstą
zasłonę. Sięgnęła po niego i otuliła nagie ciało. Stawiała
ostrożnie stopy na drewnianej podłodze, pełnej wystających
drzazg. Zbliżyła się do okna. Na zewnątrz dzień już się
zaczął. W oddali było widać miasto, pełne czarnych, żwawo
poruszających się kropek. Słonecznikowe pola, delikatnie muskane
przez wschodni wiatr, okalały okolicę. Zdumiona dziewczyna
westchnęła z rozkoszy. Na podwórzu wysadzonym ceglanym brukiem
ujrzała czarnowłosą postać. Wiatr bawił się jego białą
koszulą, odsłaniając lekko owłosiony tors. Mężczyzna sięgał
po wiadro, by zaczerpnąć wody ze studni. Z kieszeni jego spodni
wystawała pomięta chusteczka, na której rogu można było dostrzec
wyszyty złotą nitką inicjał 'A.S'.
Czerwonowłosa zrzuciła z siebie stary koc, sięgnęła po pomięta
letnią sukienkę leżącą na stole i pośpiesznie się przebrała.
Bosa, wybiegła na korytarz, gdzie strome mahoniowe schody prowadziły
do wyjścia. Przeskakiwała co drugi stopień, podtrzymując się
poręczy. Popchnęła wielkie drzwi ozdobione złota klamką, a jej
serce zabiło o stokroć szybciej. Mężczyzna spojrzał na kobietę
stojącą na dziedzińcu. Natychmiast wypuścił z rąk wiadro, które
spadło w głąb studni, echem odbijając się od kamiennych ścian.
Jego szare oczy rozbłysły. Usta mimowolnie ułożyły się w
namiętnym uśmiechu. Podbiegł do niej i wziął ją na ręce.
-
Witam panią, pani Black – wyszeptał, po czym złożył na jej
ustach czuły pocałunek.
Dziewczyna
odrzuciła głowę do tyłu, a jej włosami szarpnął powiew
ciepłego wiatru. Wpatrzony w nią mężczyzna, niosąc ją na
rękach, ruszył w stronę małego zagajnika na skraju dziedzińca.
Ostrożnie usadowił się na ławce, kładąc żonę na kolanach. Jej
palce wbiły się w ciemne włosy młodzieńca, a on położył swą
głowę na jej piersi. Zastygnęli w bezruchu niczym marmurowy posąg
kochanków. Nad ich głowami wiatr cicho muskał szeroko rozpostarte
gałęzie brzozy.
-
Kocham cię – powiedziała z miłością, podnosząc jego głowę
za podbródek.
-
Jesteś moim światem, Allison – odpowiedział, śmiejąc się
łagodnie.
Piękna,
miłosna scena zdawała się nie mieć końca. Czas zatrzymał się
dla nich. Cały świat zatrzymał się dla nich. Po chwili chmury
przykryły nieco słońce, rzucając cień na okolicę. Syriusz
odsunął od siebie Allison, po czym wstał i udał się do studni,
by zaczerpnąć wody.
Młoda
kobieta westchnęła, mocno zaciągając się czystym, chłodnym
powietrzem. Udała się do domu, by przygotować posiłek.
Kuchnie
wypełniał słodki zapach syropu. Syriusz siedział przy stole,
podpierając głowę ręką, z rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w
krzątającą się przy kuchence Allison.
-
Śniadanie gotowe! - zaśpiewała, po czym ułożyła dwa nakrycia na
małym drewnianym stole i zapełniła talerze parującymi
naleśnikami.
Zjedli
w milczeniu, rozkoszując się smakiem. Po posiłku talerze
wylądowały w zlewie, a kochankowie popędzili na piętro.
Syriusz
wskoczył zwinnie na kanapę, gestem ręki zachęcając Allison,
opartą o framugę drzwi.
-
Myślisz, że możemy tutaj zostać? - zapytała, zbliżając się do
niego.
-
Myślę, że zostaniemy już tutaj na zawsze – odparł ciepło, po
czym złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Ona zaśmiała
się perliście i zamknęła oczy, pozwalając mu zatopić usta w
swojej szyi.
***
Obudził
ich głośny hałas dochodzący z parteru. Allison zakryła się się
kołdrą, a Syriusz pocałował ją w czoło i wyszedł z pokoju,
rzucając na ramiona pomiętą koszulę. Otworzył drzwi frontowe,
które aż zatrzęsły się od silnego szarpnięcia.
-
Lupin! - zawołał uradowany, po czym zaprosił zmieszanego
przyjaciela do środka.
Na
szczycie schodów stała Allison, z przekrzywioną głową, ciepło
się uśmiechając. Zbiegła lekko niczym piórko na dół i złapała
Remusa pod ramię.
-
Się masz, Lunatyk - powiedziała pełnym radości głosem, po czym
ucałowała go w policzek.
Mężczyzna
zarumienił się nieco, lecz po chwili opanował się i zajął
miejsce za stołem.
-
Nie mogłeś wytrzymać z tęsknoty, co Luniaczku? Nasz miesiąc
miodowy ci się dłuży? - zarechotał Black, po czym szturchnął
kolegę w ramię. Remus uśmiechnął się smutno.
-
Chciałem wam tylko powiedzieć, że wyjeżdżam. I nie wiem, czy
wrócę – odwrócił wzrok speszony.
-
Jak to wyjeżdżasz? Gdzie niby? - zapiszczał Syriusz.
-
Wiem, o co chodzi. Jeśli tak postanowiłeś, to nikt cię nie będzie
zatrzymywał – odezwała się Allison, po czym uśmiechnęła się
i pogładziła dłoń Remusa.
-
O czym wy mówicie? Co to za tajemnice przede mną? Wytłumaczcie mi
to! Stary, co ty przede mną ukrywasz? Wstydzisz się mnie? -
wybuchnął Łapa, rozpaczliwie rzucając pytania w stronę
zmęczonego przyjaciela. W sekundzie znalazł się przy nim, kładąc
dłoń na jego ramieniu.
-
To miłość, przyjacielu. To ona każe mi wyjechać. - odparł
beznamiętnie, spuszczając wzrok.
-
Nie zadręczaj się. Nie była ciebie warta. - dodała Al, po czym
podeszła do zdezorientowanego Syriusza i odsunęła go na bok.
Lupin
wstał i szybkim krokiem udał się do wyjścia. Zatrzymał się
jeszcze na chwilę w progu, by spojrzeć na przyjaciół.
-
Żegnajcie – powiedział ze smutkiem, po czym wybiegł na zewnątrz.
Allison
mocno przytuliła męża, który z szeroko otwartą buzią stał jak
sparaliżowany. Usadowiła go na krześle i przykucnęła przy nim.
Pogładziła lekko jego twarz, kierując jego wzrok na siebie.
-
Spójrz na mnie - zaczęła łagodnie – Remus zadecydował, że
zniknie, bo Amber wjechała. To nie jest koniec świata, jednak
wiesz, jaki uczuciowy on jest. Nie masz się czym martwić, na pewno
wróci, musi jedynie ochłonąć i zapomnieć. Musimy dać mu tyle
czasu, ile będzie potrzebował, rozumiesz? Zaufaj mi.
Syriusz
uspokoił się nieco i mocno przytulił Al do siebie.
-
Dobrze – odparł tylko i pogładził jej włosy.
Dzień
kończył się nieubłaganie, w oknach małego, dwupiętrowego
ceglanego domku paliło się blade światło. Czarna postać
przemknęła za szybą, wprawiając firanę w ruch. Dołączył do
niej i drugi cień, podążający jej śladem. Zatrzymali się w
jednym z okien. Wtuleni, pieszczotliwie gładząc swe ciała zatopili
się w pocałunku. Słychać było cichy śmiech, figlarnie
zaczepiający. Ich dłonie złączyły się a ciała wprawiły w
ruch. Porwani tańcem, tułali się po pomieszczeniu. Syriusz chwycił
ją mocniej i podniósł w górę. Allison zapiszczała z radości.
To był ich miodowy miesiąc. Miesiąc namiętności i spokoju.
Wydawało się, że nic nie zakłóci ich radości. Każdy kolejny
dzień był jeszcze bardziej zniewalający, wskazówki zegara stawały
w miejscu, by przedłużyć tę chwilę. Jednak czas mijał szybko.
Minęły tygodnie, aż nadszedł ostatni dzień ich odpoczynku.
Ranek
wydawał się być bledszy niż zwykle. Ciemne chmury zasłoniły
słońce, nie pozwalając jego promieniom przedostać się do świata
ludzi. Allison od kilku godzin krzątała się po kuchni, sprzątając,
a w tym samym czasie Syriusz pakował ich rzeczy do kufrów. Nie
minęło południe, gdy stanęli razem na dziedzińcu, trzymając się
za ręce. Zapakowali bagaże do ustawionego na środku podwórza
samochodu, za kierownicą którego siedział stary brodaty mężczyzna,
ze złością wpatrujący się szybę. Syriusz poklepał po drzwiach,
sygnalizując gotowość do odjazdu. Stary royce odjechał z piskiem
opon, a para udała się do szopy za domem. Łapa otworzył
kopniakiem drewniane drzwi i wszedł do środka. Po chwili oczom
Allison ukazał się czarny, potężny motor.
-
Wsiadaj, mała! - zarechotał, po czym rzucił Allison mały kask.
Dziewczyna
założyła go pośpiesznie i zajęła miejsce za plecami Syriusza.
Chwyciła go mocno w pasie, kiedy maszyna zagrzmiała, pod naciskiem
dłoni mężczyzny.
Wzbili
się w powietrze, zostawiając za sobą tumany kurzu.